Pewnie wiecie, jak to jest, kiedy od początku nie czujecie przekonania do jakiejś rzeczy, ale mimo wszystko staracie się ją uszyć do końca. Tak miałam właśnie z tą koszulą. Zaczęło się już od tego, że jeans, który zamówiłam, mimo że w nazwie miał „koszulowy”, bardziej nadawałby się na lekką kurtkę niż koszulę. Kolor też nie do końca na żywo wyglądał tak jak na zdjęciach w sklepie. Materiał leżał więc długo nieruszany, a ja się nie mogłam zdecydować. W końcu jednak z braku laku postanowiłam się z nim zmierzyć. Nie wiem, jak bardzo nieodpowiednie nastawienie wpływa na pracę, ale faktem pozostaje niezaprzeczalnym, że ta koszula mi się po prostu stawiała. Pomyliłam na przykład strony materiału na plecach i karczek doszyłam oraz przystębnowałam lewą stroną na wierzch. Potem prułam. Kieszonki z takiego sztywnego materiału też nie przyszyły mi się idealnie (łuki tu i ówdzie nie były idealne), musiałam więc zmienić trochę ich kształt. Znowu prułam. Przy jednym z rękawów pomyliłam stronę zapięcia mankietu. I co? Bingo! Czyli prułam. I tak sobie po trochu szyłam i prułam tę koszulę, aż ją wreszcie skończyłam.
Z kwestii czysto technicznych to tak: wykrój jest z Burdy 10/2012 model 115. To jest bardzo dobry model i wykorzystam go jeszcze nie raz, tylko będę musiała przedłużyć trochę rękawy. Przy moich długich szkitkach te są po prostu zbyt kuse. Prawdopodobnie też zrezygnuję z środkowego szwu na plecach, ale za to wytaliuję koszulę zaszewkami. No i przed wszystkim użyję znacznie lżejszej tkaniny. Wtedy wszystko będzie jak należy.
Tak sobie myślę, że nie do końca mam pomysł na noszenie tej koszuli. Bo jako bluzka to jest dosyć sztywna i gruba. Ale wygodna. Jako narzutka na t-shirt latem będzie za ciepła. Ale może wiosną się nada? Choć nie do końca mam do niej przekonanie, to kiedy patrzę na nią wiszącą na wieszaku, to mi się podoba i szkoda mi ją spisać na straty. Pozwolę jej jeszcze trochę zostać 😉
Pozdrawiam, Kasia!